Prawie straciliśmy życie w wypadku w Wietnamie. It's crazy!
W końcu nadeszła chwila, w której opiszę, jak prawie straciliśmy życie w wypadku w Wietnamie. Uważam, że jest to bardzo ważny wpis, ponieważ może niektórym uświadomić, jak niebezpieczne jest poruszanie się jednośladem w Wietnamie. Niemniej jednak wzbraniałam się tego i ciągle odkładałam na później, chyba dlatego, że nie są to przyjemne wspomnienia. Tak czy inaczej, przyszła kryska na matyska.
Skuterem przez Wietnam
Rozpocznę tym, że gdy planowaliśmy podróż do Wietnamu od razu wiedzieliśmy, że zjedziemy go skuterem bądź motorem. Nie braliśmy innej opcji pod uwagę. Nawet nie sprawdziliśmy, jak działa transport publiczny. Dlaczego tak postąpiliśmy? Ze względu na to, że inni podróżnicy, których przygody obserwowaliśmy na Instagramie, tak robili i wydawało nam się to przygodą życia. Oczywiście oprócz tego widzieliśmy i dalej widzimy wachlarz możliwości, które daje podróżowanie dwukołowcem. Niewątpliwie naczelną zaletą jest swoboda w poruszaniu się – wszędzie dojedziesz, do nikogo nie musisz się dostosowywać, zatrzymujesz się, gdzie Ci się żywnie podoba. Niestety, o czym przekonaliśmy się w trakcie, jest też wiele minusów z czego największym jest niebezpieczeństwo.
Dlaczego zafiksowaliśmy się na przejechanie Wietnamu jednośladem?
Nie wiem dlaczego, ale w naszych oczach obraz powiązany z przejechaniem całego Wietnamu na skuterze wiązał się z czymś super. Obecnie nie sądzę, żeby cool było podejmować tak duże ryzyko. Fajnie jest jeździć w miejscu, gdzie to niebezpieczeństwo jest niewielkie. I w sumie przede wszystkim na to chciałabym zwrócić uwagę i mam nadzieję, że czyta to ktoś, kto zastanawia się, jaki środek transportu wybrać na swoją podróż po Wietnamie i chociaż chwilę dłużej zatrzyma się nad swoją decyzją.
Oczywiście wiem, że poruszanie się skuterem daje wiele możliwości, dlatego obecnie podejmując decyzję, jak przejechać Wietnam, prawdopodobnie większe odległości pokonywałabym pociągami i autobusami, natomiast w obrębie danego obszaru, gdzie dotarcie jest utrudnione poruszałabym się jednośladem. Jednak komuś, kto czuje się niepewnie lub boi się poruszać pojazdami, prawdopodobnie odradzałabym ten środek transportu.
Jeżeli ktoś chce przeczytać o tym, jak kupiliśmy skuter oraz o kilku kluczowych zasadach jazdy zapraszam tutaj, a teraz pominę te kwestie.



Prawie straciliśmy życie w wypadku w Wietnamie
W dniu wypadku mieliśmy zamiar przejechać około 200 km. Dzień wcześniej zrobiliśmy swoją życiówkę robiąc 360 km. Byliśmy w środkowym Wietnamie i kolejny punkt warty zobaczenia znajdował się dopiero w północnej części kraju. W związku z powyższym szybko chcieliśmy się tam dostać. Całodzienna jazda na skuterze była męcząca i trochę odbierała całą radość zwiedzania. Poza tym na drodze nieustannie trzeba było pozostać czujnym. W Wietnamie codziennym widokiem jest to, że pojazdy, głównie skutery, które włączają się do ruchu nie zatrzymują się, a nawet nie patrzą w lewo czy mają bezpieczny wjazd. Jazda jednośladów pod prąd i po chodniku jest normą. Ponadto wydaje się, że osobami poprawnie używającymi kierunkowskazów są tylko zagraniczni turyści. Miejscowi potrafią jechać 2 km z włączonym kierunkowskazem, póki uznają, że wypadałoby go wyłączyć.
Moment wypadku
W chwili wypadku poruszaliśmy się drogą dwupasmową mając na liczniku jakieś 45 km/godz. Na poboczu stał samochód dostawczy, wydawałoby się z wyłączonym silnikiem. Jednak nagle kierowca samochodu ruszył i natychmiast zaczął zawracać na drodze zajmując oba pasy. Wszystko działo się w mgnieniu oka, ale w momencie, gdy Dustin go zauważył byliśmy na tyle blisko, że nic nie mogliśmy zrobić, żeby wyratować się z sytuacji. Pozostało ostro hamować. Droga była pokryta delikatnym żwirem. Chyba. Tak czy inaczej skuter położył się, a my polecieliśmy bokiem pod auto.
Straciłam przytomność
Prawdopodobnie straciłam przytomność, ponieważ obudziłam się pod nim. Pamiętam jak jacyś ludzie wyciągali mnie. Zobaczyłam Dustina siedzącego na ulicy. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że z Dustinem jest ok. Jakaś Pani podała mi moją czapkę, przyłożyła do nosa i ust każąc tak trzymać. Byłam w szoku i nic nie czułam. Odsunęłam czapkę od twarzy i zauważyłam, że jest cała we krwi. Babeczka wsadziła mnie do auta. Widziałam Dustina, który poszedł do naszego skutera i coś z niego wyciągnął. Aha, paszporty i najważniejsze rzeczy. Następnie wsiadł do auta i z obcymi ludźmi pojechaliśmy do szpitala. W pierwszym usłyszeliśmy, że przyjmują jedynie pacjentów z wietnamskim ubezpieczeniem, nasze zagraniczne nie przejdzie. Kierowca auta zaczął coś krzyczeć, nie wiedzieliśmy o co chodzi, ale wyszliśmy stamtąd i znowu gdzieś pojechaliśmy.
Klinika, w której spędziliśmy 4 dni.
Prawie straciliśmy życie w wypadku w Wietnamie
Dotarliśmy do jakiejś kliniki. Od razu wzięto mnie na stół operacyjny, gdzie zaczęto zszywać mi nos. Bolało. Kolejno zabrali się za policzek. Ok. Potem czoło. Bolało. Co jeszcze? Nie widziałam swojej twarzy po wypadku, więc nie wiedziałam, na co jeszcze być przygotowana. Wzięli się za górną wargę od wewnętrznej strony. Nie krzyczałam, nie panikowałam, starałam się nie ruszać, żeby dać lekarzom robić swoje. Czułam, jak łzy delikatnie spływały mi po policzkach. Gdy skończyli z wewnętrzną stroną zaczęli zszywać miejsce pomiędzy wargą a nosem. Okazało się, że tam miałam dziurę. Dobra, skończyli. Dlaczego znowu coś robią? Tym razem szyli nogę poniżej kolana.
Leczenie
W tym czasie Dustin pojawiał się kilkukrotnie w pomieszczeniu. Poinformował mnie, że zrobili mu RTG nogi oraz barku. Kolejno zamieniliśmy się i teraz Dustina zaczęli „naprawiać”. Zszyli mu miejsce na brodzie, które zostało przecięte przez klamrę kasku. Potem opatrzyli tam, gdzie miał przetartą skórę. Jego kolano i stopa, wyglądały obrzydliwie. Skóra na stopie wytarła się do kości, pomimo tego, że nosił pełne buty. Kolano również nie wyglądało dobrze. Jeżeli chodzi o mnie to do końca nie pamiętam, ale chyba zrobiono mi tomograf głowy, RTG żeber i kolana.
Uff, żyjemy
Dustin ogarniał wszystkie formalności. Okazało się, że ludzie, którzy przywieźli nas do szpitala to rodzina faceta, który spowodował wypadek. Poczuwali się w odpowiedzialności za to, co się stało i zaproponowali, że opłacą wszystkie koszty związane z naszym leczeniem oraz zajmą się naprawą skutera. Mieliśmy delikatne poczucie winy, jednak od lekarza dowiedzieliśmy się, że rodzinę stać na to, żeby pokryć te koszty.
W międzyczasie lekarz powiedział, że będziemy musieli spędzić w szpitalu kilka dni. Copy that. Przeszliśmy do innej sali szpitalnej, gdzie kazali położyć się na łóżkach i dali jakieś lekarstwa. Mnie podłączono do kroplówki. Po chwili pojawiła się żona kierowcy, która przyniosła nam owoce, energetyki i mleko w kartonie. Oczywiście lekarz zabronił nam pić tych energetyków, ale dla nas liczył się gest.
Gdy zostaliśmy sami w sali, zaczęliśmy o tym rozmawiać i dopiero wtedy do nas doszło, co tu się właściwie odprdl. Chociaż wciąż było to bardzo abstrakcyjne. Oboje stwierdziliśmy, że wyglądamy strasznie, delikatnie przy tym parskając śmiechem. Natomiast już w tamtym momencie byliśmy wdzięczni za to, że oboje żyjemy. Tylko to się liczyło.



Opieka w klinice.
Prawie straciliśmy życie w wypadku w Wietnamie
Lekarz, który się nami opiekował i który najlepiej mówił po angielsku zapytał się, co chcielibyśmy zjeść na kolacje, a następnie zaprosił nas na nią. I tak zjedliśmy nasz pierwszy posiłek z personelem szpitalnym. Okazało się, że dwóch lekarzy mieszka w domu, który jest częścią szpitala i to z nimi codziennie jedliśmy śniadania, obiady i kolacje, które wcześniej przygotowywały pielęgniarki. Oczywiście pierwszego wieczoru nie byłam w stanie zbyt wiele zjeść, ponieważ usta miałam opuchnięte. Podczas tych wspólnych posiłków uczyli nas jeść pałeczkami, mówić po Wietnamsku i opowiadali troche o kulturze kraju.
Wspaniali ludzie
Generalnie lekarze byli mega sympatyczni. Będąc tam 4 dni mieliśmy swój pokój dzienny, gdzie pielęgniarki i lekarze opiekowali się nami, a na noc przechodziliśmy do pokoju w domu. Może i ośrodek nie był na najwyższym poziomie, ale opieka i ludzie byli świetni. Ostatniego dnia kierownik ośrodka odwiedził nas przynosząc coś w rodzaju chałwy i mleka, po czym, po chwili znowu pojawił się pytając czy jeszcze jesteśmy głodni.
Wizyta w domu sprawcy wypadku
Chciałabym się podzielić jeszcze jedną ciekawą historią. Mianowicie przedostatniego dnia dostaliśmy informację, że kierowca, który spowodował wypadek, chciałby ugościć nas w swoim domu. I faktycznie doszło do spotkania, które jednak przebiegało trochę niespodziewanie. Aha, zapomniałam wspomnieć, że z kierowcą i jego rodziną porozumiewaliśmy się przez naszego lekarza, który był naszym tłumaczem lub przez google tłumacz. Z uwagi, że na spotkanie pojechaliśmy sami to byliśmy zmuszeni posługiwać się wujkiem google.
Przebieg spotkania. Prawie straciliśmy życie w wypadku w Wietnamie
Wietnamczycy są bardzo rodzinni i w tym przypadku nie było inaczej. Oprócz nas w pokoju było z 10 osób plus kilku sąsiadów, którzy przychodzili i wychodzili. Patrzyli na nas, nasze rany i mówili coś po wietnamsku. Było to troche niezręczne, ale generalnie spotkanie przebiegało miło. Wszyscy się uśmiechali i zadawali takie podstawowe pytania – skąd jesteśmy, o rodzinę itp. Jednak po czasie ojciec kierowcy zaczął mówić, jakieś dziwne rzeczy o pieniądzach, do końca nie wiedzieliśmy co, bo tłumacz słabo sobie z tym radził. Mieliśmy wrażenie, jakby chcieli zasugerować, że jednak nie chcą płacić za leczenie. W sumie nie dowiedzieliśmy się o co chodziło, bo po chwili takiej rozmowy zrobiło się jeszcze bardziej niezręcznie i w końcu odwieźli nas do kliniki.


Co dalej?
Prawie straciliśmy życie w wypadku w Wietnamie
Z uwagi na fakt, że kolejnego dnia z rana mieliśmy opuszczać klinikę, pozostała część zapłaty za leczenie. Ojciec kierowcy ponownie zaczął migać się od tego, jednak z pomocą przyszedł nasz lekarz, który działał na naszą korzyść i w rezultacie zapłacono za nasze leczenie. Lekarz później troche przepraszająco powiedział nam, że niektórzy ludzie po prostu tacy są.
W sumie w klinice spędziliśmy 4 dni, w których delikatnie nas podratowano. Niestety Dustin wciąż miał duże kłopoty z chodzeniem – kilka kroków kosztowało go bardzo wiele bólu. Natomiast ja wyglądałam, jakbym była po przegranej walce z Mikiem Tysonem. Ale ponad wszystko było nam przykro, że nie zwiedzimy północy kraju, na której najbardziej nam zależało. Ciężko było nam całkowicie odpuścić wizytę na północy, więc pojechaliśmy jeszcze w 2,5 miejsca.
Ninh Binh, Cat Ba i Ha Long
Pierwsze do Ninh Binh, gdzie wzięliśmy udział w pięknym rejsie. Niestety Dustin nie był w stanie nic więcej zwiedzić, więc resztę dnia spędził odpoczywając na noclegu. Ja tymczasem ze zmasakrowaną twarzą, ale w miarę sprawnymi nogami odwiedziłam jeszcze 2 atrakcje warte zobaczenia.
Kolejno pojechaliśmy na wyspę Cat Ba, na której jednak postanowiliśmy odpuścić dalsze zwiedzanie. Oczywiście łatwo nie było, ale Dustina stan się nie poprawiał, a lekarz z kliniki, z którym byliśmy w kontakcie skarcił nas za lekkomyślność i poradził, żebyśmy odpoczywali w Hanoi. Jego słowa przemówiły do nas i rzeczywiście postanowiliśmy odpuścić sobie i postawić na zdrowie. Na szczęście nasza trasa do Hanoi, czyli stolicy Wietnamu prowadziła jeszcze przez zatokę Ha Long, wobec czego udało nam się ją zobaczyć. Ostatecznie dostaliśmy się do stolicy kraju, skąd za 4 dni mieliśmy lot powrotny do Europy.


Na koniec dodam, że jeżeli chcesz przeczytać, jak się przygotować do podróży do Wietnamu kliknij tutaj. Jeśli jesteś ciekawy, ile kasy wydaliśmy podróżując niecały miesiąc po Wietnamie kliknij tutaj. Gdy interesują Cię pozostałe miejsca w Wietnamie warte zobaczenia kliknij tutaj. Natomiast jeżeli chcesz uzyskać informację, jak i gdzie kupić skuter w Wietnamie kliknij tutaj.